sobota, 30 lipca 2011

i've gotta beautiful sister.








Klau, zdjęcia, których nie chciała.


Jest za wcześnie, żeby oceniać dzisiejszy dzień. Siedzimy w trójkę przy zapalonym kominku. Obmyślam przyszłość. W tej bliższej wyjeżdżam na Korsykę. W dalszej - Bóg to jeden wie.

i wanna England so baaaaaaaaaaaadly 

piątek, 29 lipca 2011

a design for life.

Dzisiaj jestem szczęśliwa. Tak stuprocentowo.
A szczęście nie potrzebuje komentarza.


A zdjęć nie będzie, bo ładuję baterię w mojej Alphie *;

czwartek, 28 lipca 2011

czego ja właściwie chcę?

Przed snem rozmyślałam, czy jestem szczęśliwa. Ot, tak sobie. Teraz się zastanawiam, dlaczego tak to jest, że obecna sytuacja mnie męczy i mam tego świadomość, ale nie chcę niczego zmieniać. Strach przed porażką? Może. Albo przed samotnością. Brakiem powrotu. Strach przed życiem bez Ciebie.
Kocham. Kocham każdą pieprzoną komórką mojego organizmu. Przeraża mnie to. Kocham tak, że nie szanuję siebie, bo poświęcam wszystko, by Tobie było lepiej. I właśnie chyba dlatego zawsze wychodzi źle.
Jejku, czego ja chcę właściwie? Chcę... chcę takich promyków słońca w życiu. Chcę czuć się potrzebna i wyjątkowa. Chcę dostawać róże i tulipany, móc rzucać się na szyję komuś, kto nie będzie ciągle narzekał, że to wstyd, dziecinne i ludzie patrzą. Trochę więcej ciepłego uśmiechu i gorącej herbaty. Rozmów - o wszystkim i o niczym. Czasu. Czasu tylko dla mnie, nie mam ochoty dzielić go z Twoją pracą i obowiązkami. To taka surrealistyczna wizja, niesamowicie odległa, bo przecież kwiaty są zbyt europejskie, obchodzenie wspólnych świąt niepotrzebnie zżera pieniądze i musisz być ciągle pod telefonem, bo nie daj Boże zadzwoni prezydent. Może też nie przytulaj. Nie dzwoń. Przestań tęsknić. Po co nam też czułość? Wszak jestem tylko dziewczyną. Twoją dziewczyną.



środa, 27 lipca 2011

całkiem inaczej.

'jestem z powrotem i leżę przy tobie
czy szczęśliwsza? Nie wiem, ja nie wiem
patrzę na ciebie w nocy, gdy już uśniesz
kładę się obok, oglądam nas w lustrze
i widzę, i widzę od lat nieprzerwanie
podróbkę szczęścia z fabryki na Tajwanie'

Całkiem inaczej wyobrażałam sobie wczorajszy dzień. Szczęście przyszło do mnie inną drogą i powtórzyć mogę za Edith Piaf 'Non, je ne regrette rien'. No, może nie do końca 'rien'. Czasem się obwiniam za  to, że nie miałam w sobie wystarczająco dużo siły, by trzasnąć drzwiami i zakończyć pewne sprawy na zawsze. A może nawet nie trzasnąć drzwiami, tylko wyrzucić z siebie wszystko, co się we mnie zbiera od dłuższego czasu, to całe moje czekanie na zmiany i zaniżanie własnej wartości tylko po to, by być z ukochanym człowiekiem. Czy warto postępować tak jak ja? Zamęczać się psychicznie i być do tego tak przyzwyczajoną, by nic nie zmieniać? Nie, zdecydowanie nie warto. Love hurts. Love sucks.
I jeszcze zanim mama zawoła mnie po raz pięćsetny: warto mieć przyjaciół, którzy nie przestaną przypominać Ci, kim jesteś. Ludzi, którym wygadasz się przy trzeciej czarce jaśminowej herbaty i którzy nie będą wydawać pochopnych opinii. A później pójdziecie na długi spacer, ze śmiechem pożegnacie piąty z kolei tramwaj, który wam uciekł, wstąpicie do baru mlecznego i będziecie śpiewać piosenki z radio. Dziękuję. Dziękuję. Dziękuję.

Zdjęć dziś nie będzie.

poniedziałek, 25 lipca 2011

nic nowego.

Mam tyle do roboty i zero motywacji. Obóz z DiAMEnTu zaszczepił we mnie jedynie ogromnego lenia, który ukazał się w najmniej spodziewanym momencie i teraz męczy.
 Czuję się w tym momencie strasznie samotna i chociaż jutro zapowiada się przepięknie, czegoś mi brakuje. Może czyjegoś miłego słowa i wypłakania się przy kawie (rozpuszczalnej, jedna łyżeczka cukru, trochę mleka). Coś się we mnie zbiera i boję się, że pęknie w najmniej odpowiednim momencie.
Chcę gdzieś wyjechać. Daleko. Pooglądać zachody słońca. 

Z serii 'nie mam komu robić zdjęć, bo wszyscy wyjechali, więc zrobię portrety samej sobie':



Miłego dnia.

czwartek, 21 lipca 2011

zmęczenie materiału.

wakacje, 21 lipca, godzina 14:00. Patrzę na dzisiejszą datę i dopiero dochodzi do mnie, ile czasu zmarnowałam. Codziennie rano podejmuję decyzję, że 'dziś wyjdę do ludzi' - do fryzjera, sklepu, kina, kosmetyczki - whatever. Kończy się na tym, iż chodzę po domu w tych samych ciuchach, rozczochrana i wiecznie zaspana. Aż chciałoby się wyjechać, naładować akumulatory zamiast pić dziesiątą kawę i kursować pomiędzy piętrami z Klarą na rękach. Nawet nauka mi nie wychodzi, choć teoretycznie mam multum godzin wolnego czasu. Otwieram książkę, oglądam literki, zakreślam, czytam jeszcze raz, zamykam, próbuję powtórzyć - nic. Otwieram ponownie, skupiam się, jakoś mi idzie - moja mała siostrzyczka zaczyna płakać i tyle z tej nauki. Z drugiej strony czuję tyle siły, kiedy to maleństwo puści do mnie oko i zacznie śmiać się wniebogłosy. Albo jak próbuje sklecić jakieś słowa z tego swojego 'agugu, abubu'. Kocham tego bąbla jak własne dziecko.

Jejku... przyjedź, przytul, bo jakoś tak coraz ciężej mi tutaj bez Ciebie.






P.

środa, 20 lipca 2011

spontanicznie.

Nie jestem tu dla nikogo. Pomysł założenia bloga powstał nagle, całkiem niespodziewanie i nie zdziwiłabym się, gdyby to był mój ostatni post tutaj. Wszak ostatnią stronę, na której wpisy aktualizowałam w miarę regularnie, rzuciłam 4 lata temu. Szmat czasu, a wydaje się, jakby było wczoraj. 
Dużo zapomniałam (a właściwie to wszystko) z html'u i nie wiem już, jak to jest pisać dla grupy. W sumie nawet nie zależy mi na utrzymaniu jednolitej formy kolejnych notek czy jakimkolwiek rozgłosie. Przebywanie sam na sam ze sobą ułatwia mi przemyślenia; sprawia, że przelewam myśli na papier (klawiaturę) nieco płynniej niż zwykle.

Ach, parę zdjęć.
Moje siostrzyczki. Mimo, że z powodu mojego antytalentu zdjęcia nie wyszły idealnie, moim zdaniem są niezwykle fotogeniczne. Kiedyś, za dziesięć a może dwadzieścia lat, w trójkę będziemy wspominać te niesamowite czasy, kiedy kłóciłyśmy się z Klaudią o to, kto będzie prowadzić wózek z Klarą. Hm, kocham je obie.