czwartek, 22 września 2011

love me tender love me true

mam tyle do roboty, że nie wiem. I korki dziś z wosu - super. A jutro kartkówka z niemca i chemia i fizyka i jeszcze do matmy pasowałoby się zabrać kiedyś. Jestem w czarnej dupie.

czwartek, 15 września 2011

come take me higher




Naprawdę nie wiem, co się dzieje wokół mnie. Zmieniłam taktykę i rozkład dnia: wstaję, idę do szkoły, wracam, jem, uczę się, uczę się, uczę się, jem, wychodzę, wracam, uczę się. Piszę do Ciebie jak najrzadziej. Wiesz, taki mentalny detoks. Przyda się nam.
Dziękuję Ci za niedzielę. Za kino, do którego wybieraliśmy się czternaście miesięcy i za spacer nad Wisłą. Tylko... ja dalej nie jestem pewna swoich uczuć i nie mam pojęcia, czy zrobiłam dobrze, wracając do tego wszystkiego. Jesteś moim przyjacielem. Przede wszystkim przyjacielem. Czy kimś więcej? Czy nadal kimś więcej? Nie pytaj. 
Chciałam czasu, mam czas. Już w niedzielę dostaniesz urodzinowy prezent i list. Wybierałam dziś koperty przez godzinę, w końcu wzięłam sześć dużych i dwie małe, bo koperty są takie śliczne przecież. Nie śmiej się. Naprawdę je lubię. Serio.
Ty graj w Wiedźmina, nie przeszkadzam. Ja wrócę zaraz na uczelnię (uczelnia - pokój do nauki w internacie - przyp. red.) i doczytam Wertera, bo jutro piszę z niego wypracowanie. A tak mi się nie chce. Wolę pouczyć się słówek z angielskiego. Ale i na to znajdę czas. W końcu wolisz komputer ode mnie, więc wypadłeś z dzisiejszego planu dnia i gdyby nie książki to byłoby mi smutno przez te dwie "Twoje" godziny.

Tylko nie myśl, że tak długo pociągnę.


sobota, 3 września 2011

i'm really getting tired of this shit

Moje życie zaczęło przypominać tani brazylijski serial, czego nie chciałam i nie planowałam. Posłuchaj.

Było sobie trzech mężczyzn: Człowiek, Przyjaciel i Nieznany. Nikt nigdy nie wiedział, czy czuli do P. to samo lub czy czuli do niej coś w ogóle. P. była zakochana w Człowieku, ale bardzo ją ranił. W momencie jednego z większych kryzysów pojawił się w jej życiu Przyjaciel - właściwie to do tego życia wrócił na nowo, bo przecież znali się od dawna. Przyjaciel był podporą w ciężkich chwilach i gdy Człowiek zaczął zadawać P. zbyt duży ból, by go wytrzymać, pomógł jej uwolnić się od Niego.
Człowiek wydawał się być twardy - na wiadomość o tym, że P. chce się rozstać, zapytał tylko, czy go kocha i czy teraz może się umawiać z innymi dziewczynami. P. było z tym wiele łatwiej - okazanie chamstwa na zakończenie związku to bardzo dobry środek znieczulający. Wieczorem zrobiło się jej jednak smutno, więc wyszła z Przyjacielem, Nieznanym i kilkoma innymi znajomymi. Wstąpili do miejsca X i tam P. zatopiła swoje smutki, stymulując swój układ nerwowy środkiem Y.
Chyba wtedy zaczęło się mieszać. Widząc dwa (a może jedno?) nieodebrane połączenia od Człowieka, odeszła na chwilę od towarzystwa i oddzwoniła. Kazała mu się dobrze bawić z koleżanką, z którą miał się spotkać, przekazała całusy i powiedziała, że go kocha. Jakby parę godzin wcześniej go nie rzuciła.
Wróciła do X. Tam Przyjaciel zaczął trzymać ją za rękę. Nie cofnęła swojej. Trwali tak długo i nie chciało im się wychodzić. Odprowadzając P. wraz z innymi, odważył się ją przytulić. Z Nieznanym zamieniła może kilka zdań.
W nocy napisał Człowiek. Twierdził, że kocha P. i chce z nią być, lecz ona była już uodporniona na takie wyznania. Ile razy można słuchać tego samego? Ile obietnic bez pokrycia musi złożyć mężczyzna, by zakochana kobieta przestała mu ufać? Sto? Tysiąc? Milion. Tak czy tak Człowiek swój limit wyczerpał.
Rano P. wstała, starając się kompletnie nie myśleć o nikim prócz siebie. Tyle miesięcy dawała z siebie wszystko, by Człowiek był szczęśliwy. Teraz kolej na nią.
Po południu odezwał się Nieznany. Chciał się spotkać, a P. zaprosiła go w żartach do miejscowości Y. Bardzo ją zaskoczył mówiąc, że jutro wpadnie. I wpadł.
Spotkanie nie należało do najciekawszych, rozmowa ciągle schodziła na jeden czy dwa tematy. W pewnym momencie Nieznany objął P., a ona się odsunęła twierdząc, że ma dosyć związków. Musi ochłonąć. Potem pożegnała się i poszła.
Wieczorem planowane było ostatnie spotkanie z Człowiekiem. Tak, by sobie wszystko wyjaśnić i nie mieć do siebie żalu. Prawie wyszło. 'Prawie', bo nastąpił mały incydent: Człowiek głaskał skórę na twarzy P. i nagle ją pocałował. A ona ten pocałunek odwzajemniła i wtuliła się w niego jak tylko umiała. Czuła, że jest zakochana, chociaż tak bardzo nie powinna. Potem okrzyczała Człowieka, iż tak nie można, przecież nie są razem i powinien się opanować. A tak bardzo chciała przytulić się do niego drugi raz. A potem trzeci i czwarty.
Następnego dnia P. wróciła do rodzinnego miasta, gdzie umówiła się ze znajomymi. Był wśród nich Przyjaciel. Nieznanego zabrakło. Po miłej dwugodzinnej pogawędce Przyjaciel uparł się, żeby odprowadzić P. sam na sam do domu. W drodze przytulił dziewczynę, bo dygotała z zimna. W pewnym momencie przystanął i objął. A potem pocałował. P. znów nie protestowała, chociaż chyba nie czuła tego co podczas pocałunku z Człowiekiem. Ot, po prostu miło. Potem całował jeszcze na pożegnanie.
To, co się stało, uświadomiła sobie dopiero w domu. Wtedy zaczął się problem - Człowiek czy Przyjaciel? Rzuciła Człowieka, a Przyjaciel jej się podoba. Człowiek był wobec niej bardzo niesprawiedliwy, a Przyjaciel zawsze ją wspierał i pocieszał. Siedząc wraz ze swoją siostrą, dyskutowały na temat tego drugiego. Ideał - zdolny, przystojny i chyba lubi P. Co zrobić? Angażować się? Nie? Była podekscytowana, a jednocześnie martwiła się tym, że jej ciało mówiło tego wieczora, że to nie to, czego szuka. Rozum odpowiadał, że to jednak właśnie to. Zasnęła z mętlikiem w głowie.
I nadeszło dziś. Nie działo się nic wartego uwagi, dopóki nie odczytała wiadomości od Człowieka. Była bardzo osobista i smutna. Pisał, że co wieczór czyta kartki od Niej, że tęskni i że uświadomił sobie jak bardzo jej mu brakuje. Obiecywał kosz tulipanów, chciał wyjść do kina i teatru, gromadki dzieci i wielu innych rzeczy, które wywoływały u P. uśmiech, choć wcześniej nie chciał się na nie godzić. Ale P. uznała, iż tylu miesięcy zawodów nie da się zrekompensować jednym smsem. Bo ona chce czynów, nie słów. I daje mu czas, ale nic nie obiecuje.
Bo wiesz, Ty tam, ona nic już nie wie...

czwartek, 1 września 2011

tyś mój klej?

Siedzę w kafejce internetowej. Smutno przeszłościowo. Smutno przyszłościowo. Ej, Panie Ktokolwiek. Zjaw się.

Podrożały bilety
podrożały serca
nie ma tu nic eje
j.

piątek, 26 sierpnia 2011

wszystko byłoby inne

gorąco gorąco goręcej
wizyta u Dżoll i wierszyki o lodówkach
rozjechany kotek
woda źródlana niegazowana
hej gdzie ja jestem w jakim miejscu
jeszcze parę dni
i i
wrócę do nierzeczywistości i sobie z nią poradzę





wtorek, 23 sierpnia 2011

hey, babe, take a walk on the wild side

   Dorastanie. Odpowiedzialność. Budowanie więzi. A jakby tak wszystko rzucić i wyjść na powietrze, cieszyć się życiem, chwilą? Właśnie tak zrobiliśmy. Aranżowaliśmy związkowe awantury przy przechodniach, piliśmy soczki z Barbie w kartoniku, pożegnaliśmy się 'żółwikiem'. Tego mi brakowało przez całe wakacje. Chwili cholernej beztroski.
   Hej, skąd jesteś, co u Ciebie? Bo ja mam na imię Patrycja i chcę cieszyć się każdą sekundą na tym świecie. I wychodzę z założenia, że każdy człowiek zawsze ma czas. Tylko nie zawsze ma takie same priorytety jak ten, który prosi o spotkanie.
  Często prosiłam ja. Jeszcze częściej słyszałam odmowę. Przeszłam długi okres duszenia w sobie swoich uczuć, a pewnego słonecznego poniedziałku znalazł mnie Maciek płaczącą i bez butów. Moje styrane balerinki leżały obok. Ułożone symetrycznie.
   Chyba wtedy zrozumiałam, że nie warto siebie samej zatracać dla kogoś, dla którego już dawno nie istniejesz. A ja odnoszę wrażenie, że w Twoim życiu nie zajmuję tego właściwego miejsca od dawna. I nie chcę być na doczepkę.
   Ale nie, raczej zrozumiałam to dużo wcześniej. Na przykład wtedy, gdy siedzieliśmy z Andrzejem po drugiej stronie Wisły i oglądaliśmy z Wawel i Most Grunwaldzki. Nie dość, że mnie słuchał, to jeszcze rozumiał. Rozmawiał. Tak bezinteresownie.
   Hej, Ty, w ogóle co sądzisz o różnicy wieku? Andrzej mówi, iż to tylko liczba. I chociaż ta liczba dużo w Twoim życiu znaczy (i niekoniecznie chodzi o to, że od jakichś 10 lat nie mam wstępu na plac zabaw) to w praktyce robi niewiele różnicy.
   Dominik, Maciek, Andrzej, ej, gdzie Ty jesteś?

sobota, 20 sierpnia 2011

ain't no sunshine when she's gone

Mam jeszcze corsicasick i czekam, aż mi przejdzie. Właśnie dlatego zamykam się w swoich czterech ścianach i słucham dołującej muzyki. Brawo, Patrycja. Genialne rozwiązanie. Właśnie dlatego K. i Z. po licznych 'oddzwonię' i 'nie mam czasu' po prostu przyszły porozmawiać.
Wszystko się pokomplikowało. Jeszcze bardziej. A miało się wyprostować. Wcale się nie wyciszyłam. Wręcz przeciwnie - zaczęłam wewnętrznie krzyczeć.
Chodź tu. Kimkolwiek jesteś. Uratuj mnie. Przytul. Chcę wylać siebie w Ciebie.




 

środa, 3 sierpnia 2011

gryyyyyyyyź je

Baranek zaraził mnie tą durną reklamą krushers'a.
Prawie się spakowałam. Jutro po południu będę w drodze do Francji! Planuję dużo zdjęć, listów, przemyśleń. Poza tym plaża jest idealnym miejscem na naukę. Czyż nie?

iiiiiiiiiiiiiiiiiiii odzyskałam komórkę
iiiiiii Klau jest tu *;
no ten tego no miłych dwóch tygodni (:

wtorek, 2 sierpnia 2011

sobota, 30 lipca 2011

i've gotta beautiful sister.








Klau, zdjęcia, których nie chciała.


Jest za wcześnie, żeby oceniać dzisiejszy dzień. Siedzimy w trójkę przy zapalonym kominku. Obmyślam przyszłość. W tej bliższej wyjeżdżam na Korsykę. W dalszej - Bóg to jeden wie.

i wanna England so baaaaaaaaaaaadly 

piątek, 29 lipca 2011

a design for life.

Dzisiaj jestem szczęśliwa. Tak stuprocentowo.
A szczęście nie potrzebuje komentarza.


A zdjęć nie będzie, bo ładuję baterię w mojej Alphie *;

czwartek, 28 lipca 2011

czego ja właściwie chcę?

Przed snem rozmyślałam, czy jestem szczęśliwa. Ot, tak sobie. Teraz się zastanawiam, dlaczego tak to jest, że obecna sytuacja mnie męczy i mam tego świadomość, ale nie chcę niczego zmieniać. Strach przed porażką? Może. Albo przed samotnością. Brakiem powrotu. Strach przed życiem bez Ciebie.
Kocham. Kocham każdą pieprzoną komórką mojego organizmu. Przeraża mnie to. Kocham tak, że nie szanuję siebie, bo poświęcam wszystko, by Tobie było lepiej. I właśnie chyba dlatego zawsze wychodzi źle.
Jejku, czego ja chcę właściwie? Chcę... chcę takich promyków słońca w życiu. Chcę czuć się potrzebna i wyjątkowa. Chcę dostawać róże i tulipany, móc rzucać się na szyję komuś, kto nie będzie ciągle narzekał, że to wstyd, dziecinne i ludzie patrzą. Trochę więcej ciepłego uśmiechu i gorącej herbaty. Rozmów - o wszystkim i o niczym. Czasu. Czasu tylko dla mnie, nie mam ochoty dzielić go z Twoją pracą i obowiązkami. To taka surrealistyczna wizja, niesamowicie odległa, bo przecież kwiaty są zbyt europejskie, obchodzenie wspólnych świąt niepotrzebnie zżera pieniądze i musisz być ciągle pod telefonem, bo nie daj Boże zadzwoni prezydent. Może też nie przytulaj. Nie dzwoń. Przestań tęsknić. Po co nam też czułość? Wszak jestem tylko dziewczyną. Twoją dziewczyną.



środa, 27 lipca 2011

całkiem inaczej.

'jestem z powrotem i leżę przy tobie
czy szczęśliwsza? Nie wiem, ja nie wiem
patrzę na ciebie w nocy, gdy już uśniesz
kładę się obok, oglądam nas w lustrze
i widzę, i widzę od lat nieprzerwanie
podróbkę szczęścia z fabryki na Tajwanie'

Całkiem inaczej wyobrażałam sobie wczorajszy dzień. Szczęście przyszło do mnie inną drogą i powtórzyć mogę za Edith Piaf 'Non, je ne regrette rien'. No, może nie do końca 'rien'. Czasem się obwiniam za  to, że nie miałam w sobie wystarczająco dużo siły, by trzasnąć drzwiami i zakończyć pewne sprawy na zawsze. A może nawet nie trzasnąć drzwiami, tylko wyrzucić z siebie wszystko, co się we mnie zbiera od dłuższego czasu, to całe moje czekanie na zmiany i zaniżanie własnej wartości tylko po to, by być z ukochanym człowiekiem. Czy warto postępować tak jak ja? Zamęczać się psychicznie i być do tego tak przyzwyczajoną, by nic nie zmieniać? Nie, zdecydowanie nie warto. Love hurts. Love sucks.
I jeszcze zanim mama zawoła mnie po raz pięćsetny: warto mieć przyjaciół, którzy nie przestaną przypominać Ci, kim jesteś. Ludzi, którym wygadasz się przy trzeciej czarce jaśminowej herbaty i którzy nie będą wydawać pochopnych opinii. A później pójdziecie na długi spacer, ze śmiechem pożegnacie piąty z kolei tramwaj, który wam uciekł, wstąpicie do baru mlecznego i będziecie śpiewać piosenki z radio. Dziękuję. Dziękuję. Dziękuję.

Zdjęć dziś nie będzie.

poniedziałek, 25 lipca 2011

nic nowego.

Mam tyle do roboty i zero motywacji. Obóz z DiAMEnTu zaszczepił we mnie jedynie ogromnego lenia, który ukazał się w najmniej spodziewanym momencie i teraz męczy.
 Czuję się w tym momencie strasznie samotna i chociaż jutro zapowiada się przepięknie, czegoś mi brakuje. Może czyjegoś miłego słowa i wypłakania się przy kawie (rozpuszczalnej, jedna łyżeczka cukru, trochę mleka). Coś się we mnie zbiera i boję się, że pęknie w najmniej odpowiednim momencie.
Chcę gdzieś wyjechać. Daleko. Pooglądać zachody słońca. 

Z serii 'nie mam komu robić zdjęć, bo wszyscy wyjechali, więc zrobię portrety samej sobie':



Miłego dnia.

czwartek, 21 lipca 2011

zmęczenie materiału.

wakacje, 21 lipca, godzina 14:00. Patrzę na dzisiejszą datę i dopiero dochodzi do mnie, ile czasu zmarnowałam. Codziennie rano podejmuję decyzję, że 'dziś wyjdę do ludzi' - do fryzjera, sklepu, kina, kosmetyczki - whatever. Kończy się na tym, iż chodzę po domu w tych samych ciuchach, rozczochrana i wiecznie zaspana. Aż chciałoby się wyjechać, naładować akumulatory zamiast pić dziesiątą kawę i kursować pomiędzy piętrami z Klarą na rękach. Nawet nauka mi nie wychodzi, choć teoretycznie mam multum godzin wolnego czasu. Otwieram książkę, oglądam literki, zakreślam, czytam jeszcze raz, zamykam, próbuję powtórzyć - nic. Otwieram ponownie, skupiam się, jakoś mi idzie - moja mała siostrzyczka zaczyna płakać i tyle z tej nauki. Z drugiej strony czuję tyle siły, kiedy to maleństwo puści do mnie oko i zacznie śmiać się wniebogłosy. Albo jak próbuje sklecić jakieś słowa z tego swojego 'agugu, abubu'. Kocham tego bąbla jak własne dziecko.

Jejku... przyjedź, przytul, bo jakoś tak coraz ciężej mi tutaj bez Ciebie.






P.

środa, 20 lipca 2011

spontanicznie.

Nie jestem tu dla nikogo. Pomysł założenia bloga powstał nagle, całkiem niespodziewanie i nie zdziwiłabym się, gdyby to był mój ostatni post tutaj. Wszak ostatnią stronę, na której wpisy aktualizowałam w miarę regularnie, rzuciłam 4 lata temu. Szmat czasu, a wydaje się, jakby było wczoraj. 
Dużo zapomniałam (a właściwie to wszystko) z html'u i nie wiem już, jak to jest pisać dla grupy. W sumie nawet nie zależy mi na utrzymaniu jednolitej formy kolejnych notek czy jakimkolwiek rozgłosie. Przebywanie sam na sam ze sobą ułatwia mi przemyślenia; sprawia, że przelewam myśli na papier (klawiaturę) nieco płynniej niż zwykle.

Ach, parę zdjęć.
Moje siostrzyczki. Mimo, że z powodu mojego antytalentu zdjęcia nie wyszły idealnie, moim zdaniem są niezwykle fotogeniczne. Kiedyś, za dziesięć a może dwadzieścia lat, w trójkę będziemy wspominać te niesamowite czasy, kiedy kłóciłyśmy się z Klaudią o to, kto będzie prowadzić wózek z Klarą. Hm, kocham je obie.